Kiedyś w śnieżną i mroźną noc wigilijną, do
alpejskiej miejscowości przybył do kapłana pewien góral, prosząc o
bardzo ważną i pilną pomoc. W odległej wiosce – mówił przemarznięty
do szpiku kości – jego żona będzie rodzić, ale jej stan zdrowia
pogarsza się z minuty na minutę. Kiedy wychodził z domu – ciągnął
dalej urywającym się głosem – była na wpół żywa. Do lekarza nie
poszedł, bo droga bardzo daleka. Nie zdążyłby dojść i wrócić.
Przyszedł więc tu, aby ksiądz wziął Najświętszy Sakrament i oleje
święte i poszedł z nim, ale jak najszybciej, bo kto wie, czy zastaną
ją jeszcze przy życiu.
Ksiądz zerwał się natychmiast, pobiegł do kościoła po Świętą Hostię
i oleje i czym prędzej ruszyli.
Głębokie zaspy, tęgi mróz i zawieja śnieżna utrudniały im każdy
krok, ale oni nie zważając na nic, parli wciąż naprzód. Wreszcie
ostatnie zbocza gór i pierwsze światła znajomych chat. Jeszcze
kawałek drogi i skostniałe dłonie otwierają drzwi do sieni, do izby,
i...
Jakież ogromne zdumienie! W izbie cicho, ciepło, jasno… W rogu młoda
kobieta uśmiecha się przez łzy, a obok kwilące dziecko.
Przystanęli u progu, a nogi młodego górala ugięły się same. Padł na
kolana, a po jego zmarzniętej twarzy popłynęły łzy.
Słysząc, że syn już wrócił, z sąsiedniej izby wyszli rodzice górala
z resztą swych dzieci. Poklękali koło kapłana i Komunii świętej i
pokłonili się wszyscy wokoło. I chociaż za oknami szalały wichry i
zamieć śnieżna, tu, w tej małej izbie, zrobiła się taka wielka
cisza, święta cisza… I w duszy tej szczęśliwej matki, i w duszy
utrudzonego męża, i w duszach tych prostych ludzi…
A ksiądz patrzył i patrzył, jakby chciał na zawsze ocalić ten obraz.
Bo przecież tak musiało być tam wtedy, tam... w Betlejem.
opr.
Jadwiga Kulik